[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rourke próbował otworzyć usta, ale nie mógł.
Rozdział XXIII
Padał teraz rzęsisty deszcz, ale nie było zimno. Krople wpadały mu za kołnierz
pożyczonej wojskowej kurtki. Włosy miał zbyt mokre, aby opłacało mu się zakładać kaptur.
Rękawice przemoczone.  Schmeisser był zawinięty w karimatę, a browninga włożył pod
kurtkę. Nawet buty miał mokre, gdyż jadąc Harleyem, rozbryzgiwał głębokie na kilka cali
kałuże na powierzchni drogi. Jechał powoli, aby nie chlapać zbyt mocno i nie zamoczyć silnika.
Spojrzał w bok przez pokryte kroplami okulary. Kentucky. Wjechał do Kentucky. Paul
Rubenstein zastanawiał się nad dwiema rzeczami: czy zobaczy jeszcze kiedykolwiek Natalię,
która teraz była już bezpieczna wśród Rosjan, i czy Rourke odnalazł Sarah z dziećmi,
przejechawszy przez śnieżycę?
Natalia powiedziała rosyjskim żołnierzom, że on, Rubenstein, jest sowieckim
szpiegiem, który przewiózł ją przez amerykańską strefę, jako że ludzie z Ruchu Oporu znali go,
a nawet uważali za swego członka. %7łołądek podszedł mu do gardła, gdy potwierdzał jej
wyjaśnienia. Sprawdzili listy uwierzytelniające Natalii, a jego wypuścili.
Rozmawiając kilka jardów od grupy żołnierzy, uścisnęli sobie tylko dłonie i Natalia
przesłała mu pocałunek. Potem wsiadł na motor i ruszył poprzez zamieć. Obejrzał się za siebie,
nie machała do niego, ale czuł, że zrobiłaby to, gdyby mogła.
Rubenstein nie martwił się o to, czy Rourke przebrnął przez śnieżycę. John był
niezwyciężony, nie do zatrzymania. Puścił na chwilę kierownicę, aby poprawić okulary.
Zastanawiał się, czy John odnalazł już rodzinę.
Rozdział XXIV
Tildie wyszła z wody w chwilę po tym, jak Sarah wyciągnęła na brzeg Michaela. Annie
zauważyła ją pierwsza.
Sarah rozpaliła ognisko niedaleko brzegu, za zasłoną kilku skał i glinianej skarpy.
Zrobiła, co mogła, aby rozgrzać dzieci i zajęła się koniem. Jedynym sposobem rozgrzania
Tildie był ruch i nacieranie jej. Jezdziła wzdłuż brzegu, w zasięgu wzroku dzieci, tam i z
powrotem. Zimny wiatr zmroził ją do szpiku kości, ale klacz powoli rozgrzewała się. Sarah
przywarła do Tildie, wtulając się w jej grzywę, aby znalezć osłonę przed wiatrem. Temperatura
była niska, lecz dużo wyższa niż poprzedniego dnia. W głębi serca wiedziała, po co tak jezdzi
wzdłuż brzegu. Chciała zastanowić się, co dalej? Musiała poszukać Sama, konia jej męża i
syna. Tildie nie mogła wiezć Michaela, Annie i jej przez dłuższy czas. Poza tym wchodziło tu w
grę uczucie pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem. Chciała wiedzieć, czy Sam jest martwy, czy
też żyje i może leży gdzieś połamany. Wstrzymała klacz. Do tamy było około ćwierć mili.
Stojąc na skarpie z czerwonej gliny dostrzegła, jak coś się w dole poruszyło.
- Sam! - Sarah nie chciała ryzykować zejścia ze skarpy na Tildie.
Zsiadła z konia i przywiązała go do młodej sosny georgijskiej. Ruszyła wzdłuż skarpy
w kierunku drzew rosnących nad brzegiem. Dostrzegła teraz wyraznie sylwetkę zwierzęcia.
Zatrzymała się przy nadbrzeżnych drzewach.
- Sam! - Biała sierść konia pokryta była czerwienią. Czyżby krew? Koń podszedł bliżej
i ujrzała, że było to tylko błoto. Wyciągnęła ręce. Wystraszone i wycieńczone zwierzę zbliżyło
się do niej, wsuwając pysk w jej dłonie.
- Sam! - Przytuliła się do niego, wycierając czerwoną glinę z jego szyi.
Założyła mu siodło i wskoczyła na niego ściągając lejce. Stopy majtały się jej poniżej
strzemion dopasowanych do nóg Michaela.
- Zabiorę cię stąd, Sam - szepnęła głaszcząc go łagodnie po ubrudzonej czerwoną gliną
białej szyi i grzywie, która kiedyś była czarna.
- Zabiorę cię stąd - trąciła go kolanami.
Minęło sporo czasu, zanim wspięła się po skarpie na wyczerpanym koniu i odnalazła
Tildie. Sarah przesiadła się na Tildie, a Sama prowadziła, trzymając go za uzdę. Glina na jego
ciele zaczynała zasychać i odpadać. Wracając do dzieci, zobaczyła tylko trzęsącą się Annie.
Michaela nie było. Zamarła na moment. Ujrzała go po chwili, targającego naręcza drew do
ogniska. Zauważyła, że nie miał na sobie kurtki, oddał ją siostrze. Sarah swym ciałem rozgrzała
Annie. Mówiła, ni to do dzieci, ni to do siebie, w zasadzie głośno myśląc:
- Straciłam karabin. Konie są wyczerpane. Szaleńcy, którzy byli razem z tym, co miał
naszyjnik z ludzkich zębów, są prawdopodobnie gdzieś niedaleko...
Nagle usłyszała coś, co najpierw ją przeraziło, a potem dodało otuchy. Byli to z
pewnością bandyci, ale dobiegł ją warkot ciężarówki. Zostawiła Michaela i Annie wraz z
końmi pół mili dalej, zaś sama, drżąc z zimna, w przemoczonym ubraniu, zaczaiła się w
zaroślach blisko brzegu. Zauważyła jeden samochód, pickup, z kanistrami zapasowego paliwa
na skrzyni. Z dodatkową benzyną mogłaby włączyć ogrzewanie. Był to ford. Często jezdziła
takim pickupem. Poradziłaby sobie z prowadzeniem go. Dostrzegła dziesięciu bandytów. Jeśli
dwóch jechało w pickupie, to sądząc po ośmiu zaparkowanych samochodach, widziała ich
wszystkich. Wytarła prawą dłoń o mokre spodnie i chwyciła nią pistolet maszynowy. Nie
wiedziała, czy proch nie zamókł, czy w ogóle wystrzeli albo czy nie wybuchnie jej w rękach.
Był tylko jeden sposób, aby to sprawdzić. Wyszła zza drzew, podchodząc bliżej brzegu.
Bandyci zgromadzili się wokół ogniska, dosyć daleko od wozu. Broń położyli obok na ziemi
lub też oparli o drzewa. Leżały tam karabiny typu Colt, a może nawet AR-15, takie jak ten, co
utonął w jeziorze.
Wszystko na nic, jeśli w stacyjce nie będzie kluczyka. Wiedziała, że można zapalić
samochód bez klucza, ale nie potrafiła tego zrobić. Z wodą chlupiącą w butach, z mokrą chustą
na głowie, drżąc pod wełnianym płaszczem, ruszyła w kierunku samochodu. Nagle skoczyła,
kryjąc się za kabinę wozu. Usłyszała charczący głos jednego z bandytów:
- Idę się odlać, za sekundę wracam.
Odgłos kroków zbliżał się. Przywarła przodem do kabiny pickupa. Silnik był gorący i
poczuła jego ciepło. Kroki bandyty stawały się coraz głośniejsze. Odbezpieczyła pistolet, który
trzymała w prawej ręce. Wstrzymała oddech. Mężczyzna minął ją i poszedł w kierunku drzew,
spomiędzy których wyszła. Odetchnęła. Zabezpieczyła pistolet i spojrzała do tyłu, za ciężarów-
kę, w kierunku pozostałych dziewięciu bandytów. Wciąż stali wokół ogniska. Wyprostowała
się i przeszła na stronę kierowcy. Drzwi były zamknięte. Zanim otworzyła je, spojrzała do
wewnątrz.
- Dzięki ci, Boże - szepnęła. Kluczyk był w stacyjce. Przełożyła pistolet do lewej ręki, a
prawą nacisnęła klamkę.
Drzwi otworzyły się, lekko zgrzytając w zawiasach. Obejrzała się. %7ładen z bandytów
nie odwrócił się. Wsiadła do kabiny i wtedy usłyszała:
- Hej, hej, ty kurwo! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp6zabrze.htw.pl
  •