[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pózniej musiałoby doprowadzić do niesnasek. Po-
za tym za bardzo od niej ucierpiałam, żeby to
wszystko spłynęło po mnie jak woda po kaczce. No
i bez przerwy bym drżała o bezpieczeństwo Lucy,
czy... ewentualnie moich następnych dzieci.
 Doskonale cię rozumiem, ale nie sądzisz, że
James mógłby...
 Co? Wyrzucić ją całkowicie z życia? I wyob-
rażasz sobie, jaki by to pozostawiło ślad w naszych
stosunkach? Byłoby jeszcze gorzej.
Tania potrząsnęła energicznie głową.
 Ani on, ani ja nie bylibyśmy w stanie żyć
z myślą, że nasze szczęście budujemy takim kosz-
tem. Zresztą spójrz na to inaczej: czy gdyby
zostawił Clarissę, mogłabym go kochać?
 Fakt, trudno by było  mruknęła Ann.  Nie
uważasz jednak, że jest jakieś wyjście?
 Wierz mi, przemyślałam wszystkie za i prze-
ciw i nie ma innego wyjścia jak zerwanie. Poza
tym jest jeszcze jedna rzecz, która mnie utwier-
dziła w decyzji, że nie można ryzykować...
Tania odwróciła głowę, czując, że czerwienieje.
 Co takiego?
 Chyba jestem w ciąży.
 Jesteś... Co?!  Ann aż podskoczyła z wra-
żenia.
 I to od dobrych kilku tygodni  potwierdziła
Tania.
 Daj mi pozbierać myśli...  Ann zmarszczyła
czoło.  Mam nadzieję, że James o tym wie?
 Nie mam jeszcze pewności, czy rzeczywiście
to ciąża. Choć myślę, że tak. Wiesz, intuicja.
 No dobrze, zakładając, że się nie mylisz,
powiesz Jamesowi?
 Jeszcze nie wiem...
Tania przymknęła oczy. Czuła się wyzuta z sił
i energii. Jak gdyby podzieliwszy siÄ™ z kimÅ› swojÄ…
tajemnicą, mogła już sobie pozwolić na odpoczy-
nek.
 Jestem tak wyczerpana, że marzę tylko tym,
żeby gdzieś wyjechać i ukryć się przed wszystkimi
problemami.
Chciała też jak najszybciej skończyć rozmowę
z Ann. Bała się, że w przypływie dalszej szczerości
zacznie jej się zwierzać ze swoich przepłakanych
bezsennych nocy, po których wyglądała i czuła się
jak widmo.
Obawiała się, i pewnie słusznie, że wtedy Ann
w przypływie chwalebnej szlachetności zdecydo-
wałaby się sama oznajmić Jamesowi, że zostanie
ojcem, a James pewnie poruszyłby niebo i ziemię,
by nakłonić Tanię do małżeństwa. A ona nie miała
sił na następną emocjonalną batalię.
Może jednak najbardziej bała się tego, że uleg-
nie jego namowom. Tym bardziej że czasami,
w momentach zwątpienia i słabości, gorąco o tym
marzyła.
Stale zadawała sobie pytanie, czy naprawdę musi
być taką siłaczką. Przecież także i ona ma prawo do
szczęścia, zwykłego babskiego szczęścia. I nie tylko
ona  także jej dziecko, ich dziecko, Jamesa i jej, ma
prawo mieć ojca. Wimię czego miałaby je skazywać
na niewdzięczny los, którego doświadczyła Lucy?
A sama Lucy? Czy nie ma prawa do ojczyma,
takiego jak James, z którym wyraznie się polubiła?
I znów, niczym mroczne widmo, wyłaniała się
druga strona problemu. Jeśli wybierze Jamesa
i zamieszka z nim pod jednym dachem, nigdy nie
pozbędzie się lęku o swe dzieci, ponieważ nigdy
nie zyska pewności, czy choroba Clarissy nie jest
tylko uśpiona i kiedyś może się obudzić, a wtedy
nikt nie zdąży zapobiec nieszczęściu. Natomiast
zaniechanie kontaktów z Clarissą, gdy wszyscy
będą stanowić jedną rodzinę, doprowadziłoby do
katastrofy.
Wszystko to niby już przemyślała, a nawet
podjęła decyzję. Jednak teraz, gdy wiedziała, że
nosi dziecko Jamesa, pojawiały się nowe pytania,
nowe wątpliwości. A ona nie miała sił, żeby je
rozwiązywać.
Wolała letarg, który pozwalał jej o niczym nie
myśleć, o niczym nie decydować.
Dwa tygodnie pózniej, po stanowczym nalega-
niu Ann, Tania zrobiła badania, które potwierdziły
ciążę. Po krótkiej chwili radości powrócił nastrój
przygnębienia  teraz, gdy jej podejrzenia się
potwierdziły, nie mogła już uciekać od zmierzenia
się z rzeczywistością.
James dzwonił niemal każdego dnia z Ameryki,
ale za każdym razem znajdowała pretekst, by
skracać rozmowy do minimum i nie poruszać
bardziej osobistych tematów.
Dowiedziała się jednak, że kuracja Clarissy
postępuje nadspodziewanie dobrze i rokowania
lekarzy sÄ… bardzo optymistyczne.
A potem był kolejny telefon, z którego Tania
dowiedziała się, że James i Clarissa wracają do
domu na Boże Narodzenie.
Po zakończeniu rozmowy nie mogła sobie zna-
lezć miejsca. Chodziła z kąta w kąt, starając się
opanować emocje. W końcu wsiadła do samo-
chodu, by pojechać na zakupy, jednakże po ujecha-
niu zaledwie kilku przecznic zatrzymała się gwał-
townie  nie widziała przed sobą dosłownie nic.
Oczy miała zalane łzami, szloch wstrząsał ca-
łym jej ciałem, z trudem utrzymywała ręce na
kierownicy.
Gdy kilka godzin pózniej Ann przywiozła Lucy
ze szkoły, Tania siedziała nieruchomo w fotelu.
Miała zapuchnięte oczy, ale już nie płakała, bo
zabrakło jej łez. Ann natychmiast zorientowała się
w sytuacji.
Wyjaśniwszy zaniepokojonej Lucy, że jej ma-
ma ma migrenę i że musi zostać z nią sama,
wysłała dziewczynkę do siebie. Następnie usiadła
przy Tani i spojrzała na nią pytająco.
 James i Clarissa wracają na Boże Narodzenie
 oznajmiła Tania beznamiętnie.
 Tó swietnie. Wreszcie będziesz miała okazję
porozmawiać z Jamesem. Poczekaj...  Ann pod-
niosła rękę, uciszając protest Tani.  To już nie jest
tylko i wyłącznie twoja decyzja. Spójrz, co się
z tobą dzieje. Jeśli nie chcesz pomyśleć o sobie,
pomyśl o Lucy i dziecku.
 Już pomyślałam.  Tania mówiła powoli, jak
wyuczoną lekcję.  Doświąt mamymiesiąc. Akurat
dość czasu, żeby sprzedać sklep i wynieść się stąd.
 Czyś ty się szaleju najadła?  Ann spojrzała
na nią, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. 
Nie wolno ci tego zrobić. Nie masz prawa tego
robić! Skąd w ogóle taki pomysł?
 Przecież wiesz...
 Co wiem? Myślałam, że od naszej rozmowy
dawno ci już przeszły te infantylne myśli. Mam
nadzieję, że powiedziałaś Jamesowi o dziecku?
Tania odwróciła głowę.
 Nie?  Ann aż zamurowało.  To posłuchaj,
moja panno: obojętnie co zdecydujesz, musisz mu
o wszystkim powiedzieć. To twój obowiązek wo-
bec niego, siebie, Lucy i dziecka. A poza tym jak
tak dalej będziesz sobie niszczyła zdrowie, stracisz
to dziecko. Spójrz na siebie. Wyglądasz jak koś-
ciotrup, ledwie się trzymasz na nogach. Myślisz, że
to takie obojętne dla tego delikwenta w twoim
brzuchu? Chyba że robisz to celowo.
 No wiesz!  oburzyła się Tania.
Dopiero prowokacyjne słowa przyjaciółki tro-
chÄ™ jÄ… otrzezwiÅ‚y. Wzdrygnęła siÄ™, úswiadamiajÄ…c
sobie, że takie niebezpieczeństwo rzeczywiście
istnieje. Mogłaby stracić owoc najcudowniejszych
chwil w życiu, dziecko ukochanego mężczyzny.
 No, to już lepiej.  Ann uśmiechnęła się,
widząc efekt swoich słów.  A teraz proszę się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp6zabrze.htw.pl
  •