[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Głęboki oddech unosił jego pierś, drżał gwałtownie, ledwie był w stanie zwolnić klamkę.
Wygrzebał się z samochodu i spojrzał za siebie na szosę. Staroświecki rower leżał na boku z rączkami
kierownicy zadartymi do góry jak rogi wychudzonej krowy. Dziewczyna dużo dalej, ułożona na boku
 żółta impresjonistyczna plama na francuskiej wiejskiej drodze.
Poszedł w jej kierunku, mając wrażenie jakby brnął po kolana w gęstej melasie. Usłyszał
grzmot pioruna, trawa wokół ożyła i zaczęła falować.
Zatrzymał się w połowie drogi. Ani jednego pojazdu w zasięgu wzroku. Nie było żadnych
świadków tego, co się wydarzyło, wyjąwszy stado biało-czarnych krów; patrzyły na niego
beznamiętnie i poruszały żuchwami, przeżuwając trawę.
Na sekundę przemknęło mu przez głowę: a jeśli żyje? Przypuśćmy, że wciąż żyje i zostawię ją
tutaj, by umarła?
Ale widział ciemnoczerwoną krew, wypływającą z boku spod jej głowy, i był pewien, że zabił.
Odwrócił się więc, wrócił do citroena i wgramolił z powrotem na siedzenie.
Był zatrwożony tym, co robi. Jest zdolny tak po prostu odjechać, potrąciwszy młodą
dziewczynę? Ale przecież to nielogiczne, zostać tutaj. Nie miał zamiaru jej zabić. Nie jechał szybko
czy nieostrożnie. Wypił butelkę wina St Es-tephe do lunchu, ale na pewno nie był pijany. Zdarzył się
wypadek, zwyczajnie i po prostu. Dlaczego ot tak sobie jechała na rowerze? Dlaczego nie uważała?
Przecież musiała widzieć, że nadjeżdża. Tyle samo jej winy, co jego.
Zapalił silnik i wycofał citroena na szosę. W tylnym lusterku zobaczył, że dziewczyna leży
wciąż w tej samej pozycji. Wiatr zadarł jej spódniczkę i odsłonił blade szczupłe udo. Bez wątpienia
nie żyła. Nie wróci jej życia, oddając się w ręce francuskiej policji.
Wahał się przez moment, dając sobie jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji. Potem zwolnił
hamulec ręczny i odjechał powoli  licznik wskazywał piętnaście kilometrów na godzinę 
zostawiając dziewczynę za sobą. Przez cały czas patrzył na nią we wstecznym lusterku. Dwieście stóp
dalej zatrzymał się. Jej sukienka wznosiła się i opadała jak miotany wiatrem żonkil. Niebo
pociemniało jeszcze bardziej, grube krople deszczu upstrzyły przednią szybę citroena.
 Boże, przebacz  powiedział i odjechał na dobre.
Wieczorem zadzwonił z St Mało z hotelowego pokoju o ścianach pokrytych tapetą w
marmurkowy wzorek do siostry w Connecticut.
 Freddie? Tu Gerry. Dzwonię, żeby po prostu powiedzieć: cześć.
 Gerry? Wróciłeś do Stanów? Tak cię wyraznie słychać...
 Nie, telefonuję z Francji. Prawdopodobnie nie wrócę przed wrześniem, nawet w
pazdzierniku, jeśli dalej tak pójdzie. Wyszukaliśmy już trzy fantastyczne hotele i prowadzimy
negocjacje w czwartym.
 To wspaniale. A co u ciebie? Właśnie mówiłam Larry'emu, że nie odzywałeś się już całą
wieczność.
 Wszystko w porządku, naprawdę dobrze. Tu jest rzeczywiście pięknie. Bardzo mi się
podoba.
Podszedł z telefonem do okna i wyjrzał na St Xerxes. Mroczna, skręcająca pod ostrym kątem,
wyglądała jak ulica z  Innego mężczyzny", na którą patrzył z okna hotelu Joseph Cotten, podczas gdy
w drzwiach na dole czekał Orson Welles. Widoczne ponad dachami domów światła portu kąpały się w
morzu, jarząc się w ciemnościach.
 Mówisz jakoś dziwnie  powiedziała nieoczekiwanie Freddie.
 Dziwnie? W jakim sensie. U mnie wszystko w porządku.
 Gerry... Czy coś się stało? Ale na serio. Mówisz zupełnie jakbyś to nie był ty. No i... nie
chciałabym, żeby to zabrzmiało niegrzecznie, ale zwykle wtedy właśnie dzwonisz.
 Jest wspaniale. Nie mogłoby być lepiej. Jak dzieciaki? I co z tym wielkim głupolem,
waszym dogiem?
 Fred i Nancy czują się dobrze. Niestety straciliśmy starego George'a. Przejechała go
furgonetka pocztowa. Nie zginął od razu, ale musieliśmy go uśpić.
 Tak mi przykro, lubiłem George'a.
Freddie zaczęła z ożywieniem opowiadać o letnim domu, który budowali, ale Gerry wciąż
myślał o leżącej na drodze dziewczynie, żółtej sukience, wznoszącej się i opadającej na wietrze, krwi,
wyciekającej na asfalt, na trawę...
 Muszę już iść  odezwał się wreszcie.  Niedługo znowu zatelefonuję. I przyślę
dzieciakom pocztówki.
 Naprawdę nie nękają cię żadne kłopoty?
 Jakie znowu kłopoty? Wszystko w porządku.
 Może się zakochałeś?
Bardzo delikatnie odłożył słuchawkę. Na ulicy rozmawiało ze sobą dwóch mężczyzn. Widział
żarzące się ogniki papierosów. Zobaczył, jak odwracają głowy i niemal natychmiast z cienia
wyjechała na rowerze dziewczyna w żółtej sukience w kropki. Gdzieś na górze rozwarło się z hałasem
okno, zupełnie jakby otworzyło się w pokoju hotelowym Josepha Cottena, rzucając snop światła na
uniesioną twarz Orsona Wellesa. Dziewczyna spojrzała do góry i na ułamek sekundy ich spojrzenia
się spotkały. Aadna, pomyślał. A potem odjechała.
Podszedł do sekretarzyka i nalał sobie małą wódkę. Z pokrytej brązowymi liszajami tafli lustra
wyjrzał na niego młody mężczyzna o kanciastej twarzy i ostrzyżonych na jeża włosach. Koszula w
biało-czerwone paski, szelki. Dwadzieścia pięć lat, najmłodszy wiceprezes, jakiego kiedykolwiek
miały TransWestern Hotels, zajmujący się pozyskiwaniem zagranicznych obiektów. Jego wymarzona
praca.! Uwielbiał hotelowy biznes i Francję. A nade wszystko Francuzów. A teraz zabił Francuzkę i
po prostu sobie odjechał.
Tej nocy, leżąc bezsennie w łożu i słuchając żałosnego skrzypienia statków w porcie i klekotu
okiennic na wietrze,; usiłował zracjonalizować to, co zrobił w Mont St-Michel; jakby rozmyślanie o
tym miało mu przynieść rozgrzeszenie. Słyszał łomot uderzającego o samochód ciała. Widział wydętą
na wietrze sukienkę, szczupły nadgarstek wyrzuconej; do góry ręki, zegarek. Tani pozłacany zegarek z
cienkimi skórzanym paskiem. Tak mu się wrył w pamięć, że gdyby się skoncentrował dostatecznie
mocno, z pewnością przypomniałby sobie jego markę.
Zostawiłem ją tam, na drodze. Mogła jeszcze żyć. Może bym ją uratował, gdybym zawiózł do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sp6zabrze.htw.pl
  •